sobota, 26 grudnia 2009

Dzieci i prezenty



Telefony komórkowe, pilot do telewizora, wystające guziczki od radia - te rzeczy dziwnym trafem przykuwają największą uwagę małych dzieci będących już "na chodzie" przy okazji pierwszych eksploracji świata. Rosną kolejne w pełni multimedialne pokolenia, a producenci zabawek prześcigają się w wymyślaniu funkcji, którymi dysponują zwierzątka, lalki i samochody. Istotne jest też, aby np. kotek miauczał w różnych językach. Wtedy sukces gwarantowany. W medialnym środowisku najważniejsze jest to, aby jego mali odbiorcy byli gotowi na to co świat im daje. I nie zaczynali od nadmiaru funkcji zamiast od celowego ich używania. Dlatego właśnie czasami okazuje się, że kolorowa dżdżownica z filcowych kulek wygrywa z interaktywnym konikiem:)

piątek, 25 grudnia 2009

Naprawianie świata


W ramach ucieczki od przedświątecznej paranoi należało zaszyć się w jakimś wyludnionym miejscu z czymś, co poprawiłoby humor, a jednocześnie nie byłoby obrazem o kłopotach z pamięcią starszego Pana z siwą brodą albo o niedysponowanych reniferach. Najbardziej pustym miejscem na dwa dni przed Świętami okazało się kino studyjne. Z kolei dwaj Panowie czyli Andy Bichlbaum i Mike Bonanno, popularni i znani choć nie zawsze rozpoznawani Yes-meni oraz efekty ich błyskotliwie prowokujących działań pokazane w dokumencie: "The Yes-man fix the world" zdecydowanie nastroiły mnie pozytywnie:)

Ich pełne humoru i szczerości, szyte grubymi nićmi eksperymenty mają na celu ośmieszyć przedsiębiorców, zwrócić uwagę ludzi na efekty funkcjonowania wolnego rynku i globalizacyjne teorie spiskowe, które mają się dobrze. Otóż ci aktywiści zakładają fikcyjne strony internetowe podszywając się pod wielkie firmy jako ich przedstawiciele, czekają na zaproszenia na branżowe konferencje, po czym gdy je otrzymują (najczęściej to tylko kwestia czasu:) przedstawiają na nich produkt lub idee, która obnaża w pełni prawdziwe motywy przedsiębiorców. Wystąpienia te zamiast wzbudzać niesmak w odbiorcach i bunt wobec traktowania ich jak pozbawionych pierwiastka humanizmu zarządców, kończą się najczęściej wymianą wizytówek:) Bynajmniej nie z powodu poczucia humoru i zdrowego dystansu do siebie samych przedsiębiorców.
Główny cel Yes-menów to chęć naprawiania świata. Wysoka poprzeczka, jak sami zainteresowani zdrowo przyznają nie do przeskoczenia dla dwóch aktywistów. Wszystkie ich projekty, przygotowywane z precyzją i wyjątkową pomysłowością mają zwrócić uwagę ludzi na problemy, najczęściej zamiatane pod dywan przez wielkie koncerny jako "uboczne" skutki wolnego rynku. Swoją przewrotnością i inteligencją Yes-meni zmuszają innych do myślenia.

Jedną z ich najbardziej spektakularnych akcji było podszycie się pod wielki koncern chemiczny, który "zasłynął" ze spowodowania środowiskowej katastrofy w jednym z indyjskich miast, gdzie mieściły się ich fabryki. Teren do tej pory (2008r) nie został oczyszczony, czego efektem jest oczywiście postępujące skażenie regionu i wzrastająca liczba zachorowań jego mieszkańców. Panowie w obliczu zbliżającej się 20-tej rocznicy tej katastrofy otrzymali na swoją fikcyjną rzecz jasna stronę maila od CNN, które poprosiło ich o wywiad i publiczny komentarz. Oczywiście ku zdumieniu CNN Yes-meni jako przedstawiciele firmy zgodzili się i w studiu telewizyjnym przed 300-milionową nieświadomą niczego publicznością wzięli odpowiedzialność za skutki katastrofy, ogłaszając chęć wypłacenia przez koncern 12 milionów dolarów odszkodowania oraz obiecując oczyszczenie terenu. Zdumienie wszystkich było oczywiste, akcje firmy gwałtowanie spadły. Oczywiście do wieczora sprawa się wyjaśniła, ale efekt w postaci przypomnienia wszystkim o tej katastrofie i potrzebach mieszkańców przyległych do fabryki terenów został osiągnięty.

Yes-meni są także autorami ciekawego pomysłu, przy realizacji którego pomogło im wielu ochotników. Wydrukowali i rozdawali bezpłatne egzemplarze New York Timesa, datowanego na pół roku do przodu, obwieszczając w tym numerze same dobre nowiny np. koniec wojny w Iraku. Wydrukowali taką gazetę, którą każdy chciałby przeczytać:) Gazetę z dobrymi wiadomościami.
O innych spektakularnych działaniach Yes-menów można dowiedzieć się z nagrodzonego na wielu festiwalach filmu, oddającego w pełni nie tylko cele akcji ale i charakter, przewrotność oraz inteligencję tych Panów. Tak w kontekście Życzeń już zdecydowanie Noworocznych pomyślałam, że fantastycznie by było, gdyby każdy w przyszłym roku mógł sobie przeczytać taką gazetę z pozytywnymi informacjami. Albo jeszcze lepiej i mniej naiwnie, żeby każdy mógł na początku roku napisać sobie taki mini-scenariusz własnych pozytywnych działań na korzyść swoją i innych, a na koniec roku zobaczyć film o efektach osobistego "naprawiania świata". Tego Wszystkim życzę:) Pytanie tylko, czy każdy taki film byłby pozytywny?

czwartek, 17 grudnia 2009

Chemia


Słyszałam dużo o tym filmie. Obejrzałam nawet wywiad z Pawłem Łozińskim, który opowiadał o 45 dniach zdjęciowych, które spędził na oddziale warszawskiego Instytutu Onkologii.
Tradycyjnie podeszłam sceptycznie do dokumentu o chwytliwym tytule "Chemia", które to słowo kojarzy się bardzo skrajnie. Wydawało mi się, że ktoś kto nie jest "onkologicznie doświadczony" nie jest w stanie oddać tego co dzieje się z osobą, która choruje na nowotwór. Łyse głowy i zmontowanie obrazów cieknących kroplówek ze łzami - wyjdzie coś takiego, pomyślałam. I pomyliłam się.
Zdrowy może nie potrafi w pełni oddać tej atmosfery, ale ktoś, kto przybywa do Instytutu z chorą mamą i jest doskonałym obserwatorem już bardziej. Kadrowanie twarzy pacjentów i ich bliskich, personel, który pojawia się na planie wyłącznie w postaci RĄK, które zmieniają kroplówkę i SŁÓW, które nie karzą wstawać jak skończy się kroplówka tylko zadzwonić:) Na początku z filmu płynie dużo mocy, uśmiechów, wzajemnego wspierania się, żartów, normalnych rozmów o normalnym życiu, a potem - w miarę ubywania "lekarstwa" w kroplówce pojawiają się wątpliwości i prawdziwe emocje. Co ciekawe, chorzy mówią o tym, jak czasem są złośliwi w stosunku do swoich bliskich. Rzadko o tym mówią. I ostatni precyzyjny komentarz w filmie. To tekst kilkunastoletniego chłopca, który niebawem ma podjąć decyzję dotyczącą wyboru studiów. Dostaje ostatnią chemię i mówi: "żeby tylko nie było powtórki". Wcześniej rozmawiał z mamą, iż w razie "draki" na studia może zdawać co roku. Na oddziale onkologicznym panuje specyficzna atmosfera, jest zabawnie, rozmawia się i wciąga w rozmowę tych milczących, ale paradoksalnie do tej sympatycznej atmosfery nikt nie chce już wracać. Ten film powinien zobaczyć KAŻDY bo jak mówi reżyser Paweł Łoziński: "rak to bardzo demokratyczna choroba". Myślę, że z tego dokumentu można się wiele nauczyć, zwłaszcza, że nigdzie nie uczą tego jak reagować w sytuacji, kiedy choruje ktoś bliski.

niedziela, 13 grudnia 2009

ENH



Na wszystkich spóźnialskich, którzy z różnych powodów nie mogli w lipcu zjawić się we Wrocławiu na najlepszym polskim festiwalu filmowym czyli na festiwalu Era Nowe Horyzonty, w styczniu i w lutym czeka mała namiastka, może nie festiwalowej atmosfery (która jest nie do podrobienia i nie do powielenia), ale przynajmniej poziomu prezentowanych tam filmów. Na przeglądach w kilku polskich miastach zostanie zaprezentowanych sześć filmów, które z różnych powodów zachwyciły na tegorocznej edycji festiwalu. Rozkład i lista prezentowanych filmów poniżej. Można sobie już rezerwować czas i zbierać pieniądze na mini-karnecik.

ERA NOWE HORYZONTY Tournée:

* 1 - 7 stycznia: Warszawa, Kino Muranów oraz KRAKÓW, Kino pod Baranami
* 8 - 14 stycznia: Poznań, Kino Muza oraz Wrocław, Kino Warszawa
* 15 - 21 stycznia: Łódź, Kino Charlie oraz Gdańsk, Gdańskie Centrum Filmowe
* 22 - 28 stycznia: KATOWICE, Kino Światowid oraz LUBLIN, Kino Bajka
* 29 stycznia - 4 lutego: Gliwice, kino Amok oraz Kielce, Kino Moskwa
* 5 - 11 lutego: Toruń, Centrum Sztuki Współczesnej oraz Szczecin, Kino Pionier
* 12 - 18 lutego: Częstochowa, Ośrodek Kultury Filmowej i Białystok, Kino Forum

W programie ERA NOWE HORYZONTY Tournée:

1. GŁÓD (Hunger, Wielka Brytania/Irlandia 2008, reżyseria: Steve McQueen)
9. ENH - Grand Prix dla najlepszego filmu, Nagroda Krytyków Filmowych

2.TLEN (Kislorod, Rosja 2009, reżyseria: Iwan Wyrypajew)
9. ENH - Nagroda Publiczności

3.LAS (Polska 2009, reżyseria: Piotr Dumała)

4.PLAŻE AGNÈS (Les plages d'Agnès, Francja 2008, reżyseria: Agnès Varda)

5.BURROWING (Man tänker sitt, Szwecja 2009, reżyseria: Henrik Hellström, Fredrik Wenzel)

6.DUBEL (Double take, Belgia 2009, reżyseria: Johan Grimonprez)
9. ENH - wyróżnienie specjalne jury Międzynarodowego Konkursu FILMY O SZTUCE


Przy okazji małej nostalgii za letnim czasem spędzonym w klimatyzowanych obiektach festiwalowych warto wspomnieć, że program festiwalu z każdą kolejną edycją rozrasta się pod względem propozycji dla całkiem małego widza. Mam tu na myśli nie tylko specjalne pokazy dla dzieci i młodzieży, których coraz więcej szczególnie dla kinomanów młodszych, a wciąż za mało dla trudnego wieku gimnazjalnego, dla którego trudno wypracować złoty środek. Przede wszystkim odnoszę się do warsztatów animacji Erlinga Ericssona, które zorganizowano na tegorocznej edycji festiwalu dla dzieci w wieku 7-12 lat. Uczestniczyły w nich dzieci mojej znajomej, a więc mam potwierdzenie: były bardzo zadowolone, i z pracy, z jej efektów, i ze sposobu prowadzenia.
Warsztaty animacji poklatkowej Ericssona, który na stałe związany jest ze Szwedzką Telewizją Edukacyjną bazują na metodzie pracy z dziećmi podzielonej na pięć etapów: tworzenie historii, storyboardu, praca plastyczna, animacja oraz udźwiękowienie. Dzieci koncentrują się głównie na pracy plastycznej, nie zaś na technicznych niuansach. W takiej formie autor prowadzi je już 20 lat.



Warsztaty trwały 3 dni. W ramach zajęć dzieci wymyślały historię, tworzyły bohaterów, konstruowały zakończenie. Historia była opowiadana techniką wycinanki papierowej przy użyciu zdjęć oraz innych materiałów. Metoda bardzo twórcza i angażująca. Montażem zajmowały się osoby prowadzące. Na koniec wszyscy uczestnicy otrzymali gotową animację na płycie. Ciekawe co będzie w przyszłym roku. Może warto nawiązać współpracę z Panem Romanem i coś mu zaproponować;)

piątek, 11 grudnia 2009

Konieczny


Czasem coś jeszcze potrafi zaskoczyć. Na przykład obiektywny film dokumentalny, albo to, że na film o facecie, którego w mediach "jest pełno" do kina przychodzi garstka ludzi (na jedyny taki seans!)

czwartek, 10 grudnia 2009

Jak się bać to tam gdzie trzeba


Jeśli już jesteśmy w temacie braku litości dla widza to warto wspomnieć o jeszcze jednym ważnym reżyserze, który kocha Polskę, zwłaszcza Łódź, a od niedawna także Katowice. Generalnie kocha polskie industrialne przestrzenie:)

W ramach śląskiego festiwalu Ars Cameralis, który zakończył się 30 listopada David Lynch przyjechał do Katowic zainaugurować w Rondzie Sztuki swoją wystawę fotografii i litografii. Tłum napierał a Lynch otwierał. Na wystawie, która potrwa do 5 stycznia można także obejrzeć kilka jego etiud. Dla tych, którzy przyjadą samochodem: jak na etiudy przystało są krótkie, a więc nie będzie skutków ubocznych w postaci długotrwałego pomieszania zmysłów i spokojnie w drodze powrotnej można prowadzić. Wystawa jest obszerna i długo można cieszyć się wędrówką po tajemniczych zakamarkach, jak powiedziałaby współczesna młodzież "zrytego" umysłu Lyncha. Są kobiety, są fabryki, jest Freud. Skrótem wprost z Allegro: gorąco polecam.

Na tym jednak nie koniec. Uwagę przykuwa zrealizowany równolegle z wystawą Lyncha projekt Hotel Landszaft, którego autorami są artyści, wywodzący się ze środowiska katowickiej ASP, zafascynowani filmami reżysera. Projekt to kilka tajemniczych pomieszczeń, pokoi hotelowych: mrocznych i dwuznacznych. Dużo tam odniesień do snów, halucynacji, skrywanych obsesji i nakładających się rzeczywistości. Nie można być pewnym co kryje się za kolejną czerwoną kotarą. Poza tym ciągle towarzyszy nam wrażenie, że ktoś nas obserwuje...

W jednym z pomieszczeń wirtualnie spotykamy się z agentem Cooperem w słynnym Czerwonym Pokoju z "Miasteczka Twin Peaks" (dla każdego kto uwielbia ten serial to nie będzie zwykła instalacja), a w innym np. możemy wysłuchać charakterystycznego muzycznego motywu z tegoż serialu w wykonaniu orkiestry górniczej! Brzmi fantastycznie i jeszcze bardziej niepokojąco. Gratuluje pomysłu i wykonania.
Lynch też zwiedzał pokoje. Ciekawe czy się bał? Pewnie nie, za dużo ludzi deptało mu po piętach:)

środa, 9 grudnia 2009

Biała wstążka


Mistrz "strategicznej dezorientacji" ciągle w formie. Uwielbiam jego filmy chociażby z tego powodu, że tak bardzo mnie denerwują. Zazwyczaj kontakt z produkcjami Michela Haneke, bo o nim mowa wygląda tak: akcja filmu toczy się i toczy a ja w dalszym ciągu niewiele wiem. Całe szczęście nie jest to moje indywidualne doświadczenie:) Ciekawe co by się stało gdyby Haneke razem z Tsai Ming-Liangiem, który także nie grzeszy litością dla widza, zrobił film o manipulacji w mediach.

Nowy film Haneke nosi tytuł: "Biała wstążka", która to symbolizując czystość i niewinność jest zakładana dziecięcym bohaterom filmu podejrzewanym o niekonsekwencje w swej czystości. Wstążka ma ustrzec dzieci przed egoistycznymi, niegodnymi zachowaniami. Akcja toczy się w latach 1913-14 w malutkiej niemieckiej wiosce, w której jak łatwo podejrzewać posłuszeństwo wobec rodziców w ramach tzw. przyzwoitego wychowania jest wartością kluczową dla samych zainteresowanych czyli rodziców. Tyle informacji na temat fabuły. Reżyser podobnie jak zrobił to np. w swoim poprzednim filmie "Ukryte" stosuje wszystkie możliwe zasady mające zmiażdżyć pierwotną potrzebę widza ułożenia spójnej historii i za to dla mnie reżyserem jest wybitnym.
Uczestnicząc w jego filmach można sobie zdać sprawę z tego jak bardzo denerwujemy się kiedy fabuła nie jest nam podawana na talerzu, tak jak w znacznej części filmowych produkcji. Oszczędne dialogi, brak zbliżeń, mało informacji na temat sieci powiązań bohaterów a także ich przeszłości. Jedna wielka tajemnica podszyta napięciem, które unosi się w powietrzu i jest tak gęste, że czasem trudno w kinie oddychać. A pozornie nic takiego się nie dzieje:) Jednym słowem mistrz znowu zamknął nas w klatce i czeka, aż sobie poradzimy.

Jeden z krytyków napisał w recenzji tego filmu, że niestety zło we współczesnym kinie zrównało się z głębią i takowe filmy traktuje się jako kwintesencje mistrzostwa (np. "Bękarty wojny" Tarantino). Twierdzi, że Haneke znęca się nad nami. Jak dla mnie: motywuje nas do myślenia.

wtorek, 8 grudnia 2009

Edu-Silesia!

Pewna informacja w "poczytnym" portalu internetowym przykuła dziś moją rozbieganą uwagę na tyle, aby stać się doskonałym pretekstem do odkurzenia bloga po dłuższym okresie przerwy, w trakcie której koncentrowałam się na nieco innych mediach typu tomograf komputerowy, obrazy w formacie DICOM itd. Każdy ma chwilowe fascynacje lub konieczności ale pora wrócić do źródeł:)

Powrót do źródeł ma dwojakie znaczenie. Po pierwsze rzecz odnosi się do tematu żywego i wciąż nadgryzanego w Polsce z różnych stron, a mianowicie do kwestii adaptacji edukacji medialnej do polskich warunków. Z drugiej strony inicjatywa, o której przeczytałam miała i ma swoją kontynuację na Śląsku, czyli w mym rodowym rejonie. Co cieszy tym bardziej.

A więc od początku: artykuł dotyczy zastosowania netbooków czyli małych laptopów, które wyświetlają m.in. strony podręczników, zawierają mapy, prezentacje i gry edukacyjne w śląskich szkołach. Program rozpoczęto w kwietniu ubiegłego roku w Szkole Podstawowej nr 33 w Katowicach. Była to część większego projektu realizowanego w szkołach krajów Europy środkowo-Wschodniej. Efekty są takie, iż komputery aktualnie trafiają do Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 13 w Sosnowcu, a także do uczniów Szkoły Podstawowej nr 51 z Oddziałami Integracyjnymi w Bytomiu.
Z kolei nauczyciele z podstawówki katowickiej zgodnie przyznają, że uczniowie dzięki komputerom są bardziej zmotywowani do nauki, co przejawia się zarowno we frekwencji jak i w testach przedmiotowych, które były wykonywane w tzw. mobilnych klasach.
Odwołując się do badań ankietowych:
Według 82 proc. pedagogów netbooki ułatwiają naukę przedmiotów ścisłych i języków obcych, zdaniem 83 proc. przydają się w trakcie omawiania zagadnień z geografii, a 66 proc. wykorzystuje je do nauczania historii.

Nauczyciele początkowo byli sceptyczni. Po czym okazało się, że uczniowie opanowują więcej materiału niż oni sami zakładali. Te informacje zbytnio mnie nie zdziwiły. Natomiast interesujący jest fakt, że to jedna z nielicznych notek na ten temat, wyrażająca entuzjazm nauczycieli. Nie psychologów, którzy mówią, że to rozwojowe i twórcze. Nie przedstawicieli firm, którzy produkują różne edu-gadżety (oczywiście zawsze można założyć, że artykuł był sponsorowany;) ale właśnie nauczycieli, co moim zdaniem jest bardzo ważne bo pokazuje zmiany, które dokonują się na korzyść edukacji medialnej w Polsce.

W artykule pojawia się także znana polemika: media w szkole kontra książki. Czyli spójrzmy na zagrożenia: komputer wyprze książki i będzie katastrofa bo młodzież i tak mało czyta. Pewien doktor fizyki z UŚ twierdzi, że netbooki w szkołach to nienajlepszy pomysł, bo gdzie młodzież ma się zetknąć z książką jak nie w szkole.
Wydaje mi się, że odpowiedź jest prosta. Rozwój pewnego nastawienia do świata zaczyna się u dziecka nie gdzie indziej tylko w domu. Szkoła to często modyfikuje. Albo wzbudza ciekawość w sytuacji, gdy środowisko rodzinne dziecka nie jest zbyt rozwojowe, albo uzupełnia postawę, którą serwują dzieciom świadomi rodzice.
Póki małe dzieci obdarowywane są w kolejnych etapach swojego rozwoju książeczkami, w których najpierw zapoznają się z pojęciami, potem z bajkami, a potem np. czytają: "O Grzesiu, chłopczyku, który nie przestawał zadawać pytań..." jest w porządku. Oczywiście często równolegle pojawiają się bajki na dvd, telewizja, telefon komórkowy rodziców itd. ale to wszystko zależy w dużej mierze od tego jak rodzice sytuują media w swoim życiu.

Komputery motywują dzieci do nauki bo są ich naturalnym środowiskiem rozwojowym. Co nie oznacza, że aby postawić dziecku w pokoju komputer trzeba wyrzucić wszystkie książki. Jak w końcu "wątpiący" zrozumieją ideę edukacji medialnej i zamiast na negacji wszechobecności komputerów (która jest nieunikniona) jako podstawowego zagrożenia dla czytelnictwa młodych ludzi skoncentrują się na tym jak wykorzystać media do rozwoju poznawczej ciekawości u dzieci to odruch sięgania po książki nie będzie stanowił problemu. To sprawa prostej zależności: im większa ciekawość i chęć tym do większej ilości źródeł się sięga.

Kończąc ten wątek MAŁE OCZKO dla wszystkich wspierających i trzymających kciuki: DZIĘKUJE:)