Po kolejnym spotkaniu na ministerialnym szczycie i konferencji "Komunikowanie (się) w mediach elektronicznych...", która odbyła się w Warszawie w dniach 23-25 października na blogu Mirosława Filiciaka rozgorzała dyskusja na temat edukacji medialnej, której jak zgniłego jajka szkoły tknąć się nie chcą.
Ja na konferencji nie byłam z logistycznych względów, ale wnioski i dyskusje śledzę i nie mogę się powstrzymać od komentarza. Cała dyskusja medioznawców, naukowców, ludzi, którzy na co dzień angażują się w ożywienie EM w polskich szkołach koncentruje się na coraz bardziej widocznej postawie MEN, które to wypisuje się z konsekwentnego wprowadzenia tego przedmiotu do szkół. A to brakuje przeszkolonych nauczycieli (pomijając fakt, że jakkolwiek nauczyciele by się nie szkolili i tak uczniowie będą w sposób naturalny dużo bardziej od nich zaawansowani) a to godzin. Ogólnie rzecz biorąc klops. Jak wiadomo w polskich szkołach za dobrze się nie dzieje, autorytet nauczycielski spada, a więc EM mogła by być gwoździem do trumny w tym obszarze.
No ale nie ma co na siłę pchać się na salony głównym wejściem. Po dyskusji widać, że jest sporo ludzi, którzy próbują prywatnych inicjatyw. Na konferencji prof. Szkudlarek był tym, który odniósł się do potrzeby traktowania edukacji medialnej w kategoriach nieformalnych np. na zasadach proponowanego przez Grzegorza Stunżę internetowego streetworkingu. Ja się obawiam w tej metodzie tworzenia nowego, bezużytecznego portalu, który miałby za zadanie medialnie edukować z definicji, a więc trafiali by tu ludzie zainteresowani właściwie samą ideą EM. Ale np wykorzystanie naszej klasy? czy fotki.pl :) to już brzmi lepiej bo jest zgodne z ideą streetworkingu - trafianie do środowiska a nie próba wyciągania go do lepszego świata.
Z głosów płynących z konferencji wynika, że EM to dziwna dziedzina, której w pewien sposób spora grupa ludzi się boi i, którą się albo kocha albo uważa za zbędną (typowa kategoria współczesnego technicznego uwielbienia - kocha się póki nie będzie nowego modelu:) Tylko, że w przypadku EM nie ma co czekać na kolejne pomysły, bo dotychczasowych się nie realizuje, wciąż nie ma tam jeszcze podstaw w szkołach a dzieci w używaniu mediów są już na poziomie wysoce zaawansowanym.
Skąd ta obawa, czy problem wynika z szerokiej i niejasnej definicji edukacji medialnej?
Słyszałam już wielokrotnie opinie, że EM jest niepotrzebna bo to nic innego jak obcowanie z mediami, z którymi żyjemy na co dzień.
Streetworking dobrze zorganizowany wydaje się jednym z bardziej konstruktywnych rozwiązań w oczekiwaniu, że MEN obudzi się do działania i zweryfikuje lęki. Oby nie skończyło się na analizie zdjęć pod kątem profilu osobowościowego autorów np. na portalu nasza klasa:)
Warto się zastanowić, przez które portale i w jaki sposób myśli się o idei internetowego streetworkingu. Czy metodą streetworkerów, którzy będą musieli dotrzeć właściwie do wszystkich czy poprzez galerie i portale tematyczne i analizę materiałów, które ktoś w sieci ujawnia? Trudne ale czy niemożliwe?
Gra w (nie)panowanie
2 lata temu
2 komentarze:
Streetworking ma tę wadę, że nie jest "systemowy" - wydaje mi się, że takie nowatorskie / z marginesu inicjatywy wymagają tyle energii, że nie starcza już jej na wymyślenie systemu dalszej dyfuzji pomysłu.
Wierzę - może naiwnie, że optymalnym rozwiązaniem jest doprowadzenie do sytuacji, w której osoba o rozsądnych pomysłach trafia w miejsce, gdzie może je realizować na dużą skalę. Rzeczywistość pewnie nie jest taka prosta, oczywiście...
PS. Swietne wpisy o projektach holenderskich, daja do myslenia, dzieki!
Jak widać rzecz w edukacji medialnej rozchodzi się nie tyle o uczniów, których ten proces bez względu na podejmowane działania nie omija, ile o nauczycieli.
W poszukiwaniu rozwiązania problemu "systemowości" znowu się odniosę do obserwacji holenderskich. Tutaj jest podobnie jeśli chodzi o techniczne zaawansowanie nauczyciel - uczeń (inna jest jakość tej różnicy) - rzeczywistość Ipoda i mp3, która bije po oczach na ulicy. Jednak rola nauczycieli, którzy prowadza tego typu zajęcia, najczęściej polega na sprowokowaniu do zamknięcia oczu (aby odciąć się od dosłownego obrazu) i przeniesienia się do tego co w głowie, czyli ukierunkowania na pracę w wyobraźni. Obszar techniczny, niezbędny do realizacji pomysłu, to bardzo mała część oddziaływania nauczycieli - to wyłącznie krótka instrukcja.
Co do znalezienia się w "sprzyjających warunkach" do realizacji pomysłów
ja pozostaję w przekonaniu, że to nie kwestia nadziei a odroczonej gratyfikacji:)
Prześlij komentarz